Jak się wiosłuje na Atlantyku
Aleksander Doba - podróżnik,
który w 99 dni przepłynął kajakiem ocean - opowiadał o swojej
wyprawie podczas spotkania na wrocławskiej AWF.
Kajak inny niż wszystkie
- Płynąłem na łodzi oceanicznej wykonanej z włókna węglowego.
Dzięki specjalnej konstrukcji mój kajak był niezatapialny i w
momencie wywrotki szybko wracał do pionu. Łódź została wyposażona
w kabinę do spania, luki bagażowe i mieszczący 120 litrów zbiornik
na wodę. Na pokładzie miałem też oświetlenie zasilane akumulatorem
ładowanym baterią słoneczną, nadajnik GPS oraz telefon satelitarny.
Cała jednostka miała długość 7 metrów i z pełnym załadunkiem ważyła
ponad 500 kilogramów. W wyprawie używałem wiosła o długości 2,7
metra.
O dwa tysiące więcej
- Zakładałem, że płynąc z Dakaru do Acarau w Brazylii przewiosłuję
około 3200 kilometrów. Na początku wszystko szło zgodnie z planem,
ale w połowie trafiłem na prądy i wiatry, które zaczęły spychać
mnie ze szlaku. Przez jakiś czas zamiast płynąć prosto kręciłem
się w kółko i w efekcie zrobiłem nie trzy, a grubo ponad pięć
tysięcy kilometrów. Zwykle pływałem w nocy, kiedy było nieco chłodniej,
a w dzień odpoczywałem starając się utrzymać odpowiedni kurs.
Codziennie wiosłowałem od 8 do 12 godzin co pozwalało mi pokonać
średnio 50 kilometrów.
Walka z przeciwnościami
- Już po kilku dniach wyprawy, kadłub mojego kajaka zaczął
obrastać muszlami i chociaż starałem się je zdejmować, to do niektórych
miejsc nie miałem dostępu i płynąłem z dodatkowym oporem. W połowie
drogi zepsuło mi się też elektryczne urządzenie do odsalania wody,
przez co musiałem ją filtrować ręcznie. Odzyskanie 3 litrów zajmowało
mi blisko godzinę pompowania. W porach deszczowych zbierałem co
prawda deszczówkę, ale było to możliwe tylko przy bezwietrznej
pogodzie. Na trasie dokuczała mi też sól z wody morskiej, która
wciąż dewastowała moje dłonie.
Blisko natury
- W wyprawie towarzyszyły mi stada ryb i przeróżne ptaki, które
często siadały na moim kajaku. Podobnie było z rybami kilometrami
płynącymi tuż przy burtach łodzi. Oczywiście trafiały się też
rekiny, ale szczęśliwie obeszło się z nimi bez większych przygód.
Bardzo ciekawym doświadczeniem były bezchmurne noce, kiedy mogłem
swobodnie obserwować gwiazdy. Miałem ze sobą książkę o gwiazdozbiorach,
dzięki czemu nauczyłem się rozpoznawać poszczególne układy. Wrażenie
są naprawdę niezwykłe i godne polecenia.
Aleksander Doba wkrótce
planuje kolejną wyprawę. Na początku przyszłego roku chce zmierzyć
się z Oceanem Spokojnym. (tp)