Historia Polskiego Związku Kajakowego

Danuta Walkowiak-Pilecka

Zajmuje wyjątkowe miejsce w naszej historii, bo jest pierwszą polska medalistką igrzysk olimpijskich. Medal brązowy w jedynkach wywalczyła kilkanaście minut wcześniej niż dwójka Stefan Kapłaniak -Władysław Zieliński.
- Gdy z Castelgandolfo wróciłam do wioski olimpijskiej w Rzymie, czekała na mnie wielka laurka, narysowana przez Jurka Pawłowskiego, szermierza wszechczasów. Był także ogromny tort naszykowany przez włoskiego kucharza, a także oklaski całej obecnej w wiosce ekipy polskiej - wspomina Daniela Walkowiak-Pilecka - A tak niewiele brakowało by tego medalu w ogóle nie było! To jest do dziś koszmarne dla mnie wspomnienie, na szczęście z happy-endem. Przed finałem byłam trochę podekscytowana, ale grzecznie, jak nakazano z Niną Mendalską, siedziałyśmy w pokoju, czytając jakieś kryminały do czasu aż nas poproszą o zejście do autokaru. Czas mijał, nikt nie przychodził , więc poszłam na dół i dowiedziałam, że autokar z Polakami dawno już pojechał! Włosy stanęły mi dęba, zbiegła za chwile Nina i na szczęście napatoczył się jakiś Włoch kierujący osobowym samochodem. Językiem migowym wytłumaczyłem mu, że zaraz muszę być w Castelgandolfo bo wystąpię w finale jedynek i mam szansę na medal. Wreszcie Włoch kiwnął głowę, kazał na wsiadać, po czym przez pola i jakieś wertepy, wznosząc tumany kurzu pognał do Castelgandolfo. Zdążyłyśmy! Rywalki były już kajakach, po tradycyjnym rozpływaniu. Ja zdążyłam zrobić kilka ruchów wiosłami i już trzeba była ruszać. Ze startu wyskoczyłam jak z procy, rozejrzałam się wokół, nie było żadnej z rywalek. Nie słyszałem jednak drugiego strzału, a więc falstartu nie było. Zawsze lubiłem przed biegiem przepłynąć całą trasę na 70 procent możliwości. Tym razem takiej możliwości nie było, ale do mety jakoś wytrzymałem, przegrywając z Serediną i Zenz. Medal był.
Mógł być także drugi w dwójce z Janiną Mendalską. Była to interesująca kajakarka i kobieta o silnej osobowości. Lubiła pobawić się, chętnie sięgała po wino, lubiła męskie towarzystwo, ale gdy trzeba twardo trenowała. Miałam z nią jednak trochę kłopotów, a największy dlatego, że panicznie wręcz bała się ... żab. Na dziesięć dni przed wyjazdem na rzymskie igrzyska, poszłyśmy pod prysznic, a tam Nina ujrzała właśnie żabę. Wrzasnęła, podskoczyła jakby ją żmija ugryzła i upadła na drewnianą kratkę, nabijając się ręką na wielki, zardzewiały gwóĄdĄ. Rękę trzeba było zszyć, rana goiła się z trudem, Nina cały czas wiosłowała w rękawiczce, również podczas igrzysk. Na mecie byłyśmy o ułamek sekundy za Niemkami i Węgierkami. Gdyby nie ta kontuzja, pewnie byłby srebrny medal.
Regaty w Castelgandolfo wspominam z rozrzewnieniem nie tylko dlatego, że wywalczyłam miejsce na olimpijskim podium. Tor usytuowany był wprost fantastycznie, cały czas po prawej ręce mieliśmy widok na piętrzący się pałac papieski, cudownie oświetlony słońcem.
Śmieszne, ale kajakarka zostałam dzięki ... plastycznym talentom! Byłam uczennicą Liceum Technik Plastycznych w Bydgoszcz. Wiosna wysłano nas w teren, miałyśmy namalować jakieś plenery. Z kilkoma koleżankami poszłam nad Brdę, bo było bardzo ciepło, świeciło słońce. Trafiłyśmy nad jakąś przystań, po wodzie kręciło się kilka kajaków. Podobało mi się to wszystko, a że byłam żywotną dziewczynką ( miałam urodzić się chłopcem), poprosiłam o wypożyczenie kajaka. Przepłynęłam może ze dwieście metrów, wysiadłam a tu trener, jak się potem okazało Włodzimierz Matuszczak, szepcze do mnie, że nadaję się na kajakarkę. Miał oko! Tyle, że był problem, bo ja nie umiałam pływać. Namówił mnie jednak na przyjście następnego dnia na trening, czego do dziś nie żałuję. Wsiadłam, obok mnie płynęło z obu stron dwóch chłopaków dla asekuracji. I tak się zaczęło
Z nieumiejętnością pływania to był prawdziwy cyrk. Asekurowano mnie podczas treningów, podczas zawodów, co nie było łatwe. Była to tajemnica poliszynela w całym środowisku. Zostałam mistrzynią kraju a pływać nadal nie potrafiłam. Wreszcie chłopcy zbuntowali się, oświadczyli, że dłużej asekurować mnie nie będą i że mam nauczyć się pływać. Podczas zgrupowania w Wałczu przewiązali mnie w pasie liną, wsiedli na dwa kajaki i pociągnęli w jezioro. Jakoś sobie poradziłam, ale tak naprawdę, to pływać do dziś nie potrafię.
-Miałam zresztą związaną z tym dość dramatyczna przygodę w Brdyujściu. Była duża fala, ja płynęłam w niestabilnej jedynce, za mną na szczęście koleżanki w dwójce. Gdy fala wywróciła mnie, narobiły tak straszliwego wrzasku, że pędem przybiegli wioślarze Zawiszy i wyciągnęli mnie, już trochę podtopioną z wody. Cała przygoda zakończyła się jednak żartobliwie, bo w pobliży wędkarz łowił ryby. Nagle też wrzasnął i całych sił zaczął ciągnąć wędkę. Był przekonany, że to duża ryba, a tymczasem była to spora siatka, w której znajdowała się moja wałówka, pieczołowicie przygotowana przez mamę w domu. Bardzo był rozczarowany...
Daniela Walkowiak - Pilecka zdobyła 34 tytuły mistrzyni Polski, pływała w barwach Ogniwa (Gwiazdy) Bydgoszcz, Sparty Warszawa, Zawiszy Bydgoszcz, znów Sparty (protoplasty i następcy jednocześnie Spójni). Brała udział w igrzyskach w Melbourne, Rzymie i Tokio.
- W Melbourne zakochała się we mnie rodzina polskich emigrantów. Tak bardzo, że chcieli aby została na stałe w roli przybranej córki. Mieli wspaniały, wielki dom, prawie pałac, kilka samochodów, pokaĄne konta bankowe. Byli bardzo strapieni, gdy odmówiła, gdy powiedziałam, że wracam do mamy, ojca, ukochanej Bydgoszczy. Jedna z zawodniczek naszej ekipy została, ale z tego co wiem, kariery sportowej nie zrobiła. Inną być może tak. A gdy wróciłam do domu i opowiedziałam rodzicom tę historie, mama omal nie zemdlała, ale była szczęśliwa, że wybrałam rodzinną miłość a nie luksusy w dalekiej Australii.
Nasza pierwsza medalistka olimpijska nie urodziła się w Bydgoszczy, lecz w Kościanie, skąd rodzice zabrali ją gdy miała dwa latka. Z Wielkopolska nie wiążą ja więc żadne wspomnienia. Z Bydgoszczą przeciwnie, a szczególnie z rodzinnym mieszkaniem. To aż niewiarygodne, ale właściwie od ponad 60 lat należy do rodziny. Znajduje się w pięknej kamienicy na ulicy Gdańskiej, w sercu miasta. Po zakończeniu kariery pani Daniela prowadziła tam najpierw zakład kosmetyczny, a potem sklep. Teraz jest znów w całości mieszkaniem, w którym pani daniela z drugim swoim mężem Andrzejem (pierwszy zmarł wiele lat temu) przebywa tylko zimą.
-Mamy dom w Borowie, położonym o 15 kilometrów od Bydgoszczy, w lasach, nad wodą. Spędzamy tak póĄną wiosnę i całe lato. Na zimę wracamy na Gdańską.
Daniela Walkowiak-Pilecka trzykrotnie startowała w igrzyskach olimpijskich. Ostatni raz w Tokio, gdzie chciała ukoronować swa długa karierę medalem. Nie udało się.
- Byłam , tak uważam do dziś, bardzo dobrze przygotowana. Miała pływać wyłącznie w jedynce, nasze barwy w dwójkach miały reprezentować Iza Antonowicz z Jadzią Doering. Już na miejscu szkoleniowcy ekipy wpadli na pomysł, aby tamta dwójkę rozbić, a mnie posadzić w osadzie z Izą - gdy jeszcze dziś o tym opowiada czuć w jej głosie żal. Woda w jeziorze była brzydka, trudna, ja nie była z Iza zgrana. Pływało nam się fatalnie technicznie, co tu ukrywać, miałyśmy kilka podpórek, choć do finału udało się wejść. Między wyścigami jedynek a dwójek był niewielki odstęp czasowy, moje siły się wyczerpały, w obu finałach kariery nie zrobiłam. Ale wyjazd do Tokio był wspaniały. Wprawdzie bez przerwy trzeba było się kłaniać, nisko się schylając ale atmosfera była cudowna. A ogniste tańce w wiosce, w których Polki brylowały z Włochami zresztą, , wywoływały euforię wśród Japończyków.
Jest już na emeryturze, otrzymuje śmiesznie niskie pieniądze, bo wiadomo, jak dawniej zatrudniani byli sportowcy. Cieszy się, że pływała w barwach Zawiszy, bo wojsko wówczas dbało o utrzymywanie sportowców na prawdziwych etatach, a te liczą się dziś przy wyliczaniu emerytury. Cieszy się też, że ma olimpijską emeryturę, bo w budżecie domowym sporo ona znaczy.
- Gdybym ja miała takie warunki jak współcześni reprezentanci - wzdycha pani Daniela- My na zawody jeĄdziliśmy często odkrytymi ciężarówkami leżąc na sianie, a nad głowami kołysały się nam kajaki. A te wspaniałe odżywki, zaplecze medyczne. Gdyby mnie ktoś odmłodził, odjął mi lata i postawił przed wyborem, co mam robić, na pewno znów zostałabym kajakarką. Szkoda, że nikt z mojej rodziny nie poszedł w moje ślady, przynajmniej sportowe, bo wnuczka Kaja odziedziczyła chyba talent plastyczny. Kajakarstwo dało mi tyle wspaniałych przeżyć, tyle radości, uważam że ludzie którzy przeżyli życie bez sportu, są ubożsi.
Pani Daniela imponuje zdrowiem, urodą starszej pani, matki i babci dwóch wnuczek. Od lat jest żywym, chodzącym dowodem na to, że kajakarstwo, nawet to uprawiane w spartańskich jak wówczas warunkach, nie powoduje złych skutków zdrowotnych. Wręcz odwrotnie, Daniela Walkowiak -Pilecka imponuje sprawnością i ruchliwością. Nie udziela się organizacyjnie w kajakarstwie, ale bywa na zawodach i stale uczestniczy w spotkaniach polskiej rodziny olimpijskich. Tyle, że nie lubi wpychać się do pierwszych szeregów, krążyć koło Bardzo Ważnych Osób, woli przebywać w towarzystwie takich jak ona, prawdziwych olimpijczyków.

   
© Polski Związek Kajakowy 2010